wtorek, 28 października 2003

Dar ubogich

"Jak rozpoznać Cię, kiedy będziesz przybyszem ? Skąd mam wiedzieć, że Ty jesteś głodny ? Czy wystarczy mi wody, gdy będziesz spragniony ? Czy zniechęcą mnie Twoje choroby ? Może poznam Cię w obcym i przyjmę do domu. Nie zawstydzę się gdy będziesz nagi. Lecz gdy ktoś mnie zapyta, czy znam tego więźnia, czy wystarczy mi wtedy odwagi ? Daj rozpoznać się, Panie, gdy będziesz przybyszem. Chcę zobaczyć Cię właśnie w tym głodnym. Już nie zbraknie mi wody, gdy będziesz spragniony. Nie będą straszne mi Twoje choroby. Z każdym nowym dniem chciałbym stawać się lepszym wobec lęku, przemocy i wrogości. Chleb podany jednemu z braci Twoich najmniejszych właśnie nasze rozjaśnia ciemności."

Poznałam go na początku studiów. Spotykałam go prawie każdego dnia, przez pięć lat. Można powiedzieć, że jego obecność to stały element Ostrowa Tumskiego. Zwykle chodził w pobliżu Katedry, czasem można go było spotkać na św. Marcina. Brudny, cuchnący, zarośnięty, w łachmanach. Często podchmielony.
Szybko zaczął mnie kojarzyć i zawsze witał okrzykiem: "Szczęść Boże, pani". Zwykle zamienialiśmy kilka zdań. O pogodzie, o moich studiach, o moim zdrowiu. Nigdy nie opowiadał o sobie. Od innych mieszkańców Ostrowa Tumskiego dowiedziałam się, że ma dzieci. Ale dzieci nie wiedzą, co się z nim dzieje. Że błąka się po ulicach... głodny, brudny, bezdomny... Pan Marcin.

Pewnego dnia spotkałam go jak zwykle w drodze z Katedry. Było tradycyjne powitanie, parę słów. Zapytał mnie, czy mam coś do jedzenia. Nie miałam. Szłam do domu i dopiero zamierzałam coś zjeść. Nic nie miałam przy sobie. Powiedziałam mu o tym.
I wtedy stało się coś zaskakującego dla mnie. Pan Marcin sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małego sucharka. Dostał go od kolegi, także bezdomnego. Sucharek był mały, przybrudzony... Pan Marcin chciał mi go dać - bo przecież nie jadłam śniadania. Na nic zdały się tłumaczenia... Stanęło na tym, że przełamaliśmy się tych sucharkiem.
Dar bezdomnego. Jak wdowi grosz.

Do dziś mam mój kawałek sucharka. Przypomina mi o tym, że nie ma sytuacji, w której człowiek nie ma się czym podzielić z drugim człowiekiem.

Dziś znowu spotkałam pana Marcina. Przywitał mnie w drzwiach Katedry słowami: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus".
Jak zawsze brudny, zarośnięty. Tylko jakby bardziej przygarbiony. Lata lecą.
Podczas Eucharystii, przeszedł środkiem Katedry, przekazując wszystkim znak pokoju.
Znowu mnie obdarował. Tym co miał - pokojem.

Ten pokój serca był mi dziś bardzo potrzebny...
gdy łza się w oku zakręciła... gdy sił zabrakło...
gdy przed nosem wyrastały kolejne dziesiątki schodów...
gdy wejście do tramwaju wydawało się niczym zdobywanie Kilimandżaro....
a ludzie tylko się ciekawie przyglądali...

gdy przyszła myśl, że coraz bardziej bezradna jestem...
bezużyteczna...

Wtedy właśnie przypomniał mi się pan Marcin, przełamany sucharek i znak pokoju.
I to, że nie ma sytuacji, w której nie mamy nic, czego nie moglibyśmy dać drugiemu człowiekowi.
Rozejrzałam się więc, popatrzyłam na twarze ludzi w pociągu...
i choć w oczach błyszczało jeszcze coś, co miało być łzą żalu nad sobą....
uśmiechnęłam się do osób siedzących obok mnie...

To był ten sam znak pokoju, który rano otrzymałam od pana Marcina...
przekazałam go dalej :)

"Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie" (Mt 10,8)

0 komentarze:

Prześlij komentarz