niedziela, 30 maja 2004

Zamieszkać we własnym sercu


odeszłam
zagubiłam się
zabłądziłam w gąszczu własnych pragnień
szukałam pocieszenia w różnych miejscach
i nie znalazłam
nie mogłam znaleźć

dziś spotkałam Pocieszyciela
znalazłam Go na nowo
we własnym sercu
wciąż tu był
tylko mnie nie było
nie było mnie w moim sercu

chcę wrócić
wrócić do własnego serca
do Ogrodu Bożego
chcę zakwitnąć w Bożych Dłoniach


sobota, 29 maja 2004

Sentymentalnie


Ogarnęły mnie wspomnienia… takie dobre, radosne... wspomnienia z lat liceum, z lat bycia we wspólnocie...
wydaje się jakby minęło zaledwie parę dni, może tygodni...
A to już tyle lat... od czasów liceum, studniówki i nauki do matury... od czasu rekolekcji wspólnotowych, nocy czuwania i kręgów biblijnych...

Przemek złożył już śluby wieczyste... a dziś przyjmuje święcenia kapłańskie...
Za miesiąc, jeśli taka jest wola Boża, Marcin zostanie diakonem... Magda, Ania i Basia złożą swoje profesje wieczyste... 
W czasie wakacji Iwona i Rafał, Gosia i Piotr, Monika i Tomek - nasze wspólnotowe małżeństwa – będą obchodzić kolejne rocznice ślubu. Kubuś – synek Gosi i Piotrka – za kilka dni skończy roczek...

Pokończyliśmy różne uczelnie, rozpoczęliśmy to nasze dorosłe życie...
Lata szkolno-wspólnotowe stały się wspomnieniem...

Ale choć nasze drogi pozornie się rozeszły i biegną teraz w różne strony... to przecież Cel pozostał ten sam...
I modlę się, byśmy Tam, u Celu, pewnego dnia się spotkali.

---

Pomódlcie się dziś za Przemka... i za wszystkich, którzy w tym roku przyjmą święcenia kapłańskie... i za wszystkich księży, którzy teraz właśnie obchodzą rocznice swoich święceń... 
Niech będą świętymi kapłanami...




wtorek, 25 maja 2004

rocznica


"...bylebym tylko dokończył biegu i posługiwania, które otrzymałem od Pana Jezusa: /bylebym/ dał świadectwo o Ewangelii łaski Bożej..." (Dz 20,24)

dziś jakoś tak bardzo mocno usłyszałam te słowa podczas Eucharystii...

...

dziś przypada kolejna rocznica mojej Pierwszej Komunii Świętej... :)
piękne mam wspomnienia z tego dnia, choć wszystko odbywało się bardzo daleko od domu... w szpitalnych warunkach... mimo wszystko pięknie było - bo przecież On jest wszędzie ten sam...


poniedziałek, 24 maja 2004

Poznanie...

Poznanie dobra, które jest celem działania Ducha Świętego w nas, to niewątpliwie poznanie Jezusa Chrystusa i Jego dzieła zbawczego. [...] "Poznanie" należy interpretować wychodząc od hebrajskiego słowa jada, które znaczy "przeniknąć, doświadczyć, umiłować". Jest to więc poznanie prowadzące do miłości Chrystusa ukrzyżowanego. [...] poprzez Ducha Świętego poznajemy i możemy umiłować Jezusa Chrystusa, Jego mękę, Jego krzyż, a równocześnie owoce krzyża Chrystusowego. Stąd też Paweł w 1 Kor 12,3 powie, że "tylko w Duchu Świętym możemy wołać: Panem jest Jezus".

/ H.Langkammer, Duch Święty a duchowość /


przyjdź, Duchu Święty...


wtorek, 18 maja 2004

...



są dni, gdy nie umiem nie pytać: dlaczego ?

dziś jest taki dzień...


poniedziałek, 17 maja 2004

...


Komunia...
trwać w niej... 
nie tylko przez kilka minut modlitwy...

On pragnie trwać w niej zawsze...

ja też chcę...

środa, 12 maja 2004

...

Czasem jest się jakby przymuszonym… jak Szymon z Cyreny...
Nie padło ani jedno słowo… Oczy Chrystusa powiedziały wszystko... przemieniły wszystko...

objęli krzyż… i poszli… ramię w ramię… na Golgotę…

„... mówiłeś ze mną tylko tamtymi Oczami...
... dziś każdy ból który powraca od Ciebie
po drodze odmienia się w Miłość... "



poniedziałek, 10 maja 2004

Chrześcijanin





Chrześcijanin to ktoś, kto każdego dnia zadaje sobie pytanie: kto to jest chrześcijanin ?

sobota, 8 maja 2004

Burza


burza za oknem.. ulewny deszcz... porywisty wiatr... błyskawice i grzmoty...
burza we mnie... przytłaczający lęk... mnóstwo wątpliwości... 
ból ciała... ból serca... ból myśli...

tyle pragnień, marzeń, oczekiwań...
a Jego nie widać...
ukrył się... utaił we mnie...

a we mnie wszystko chciałoby krzyczeć: Ratuj ! Czy Cię nie obchodzi że ginę ?! że woda mi sięga po szyję ? lęk ściska za gardło i serce wyrywa się z piersi ?!

a On... wiem, że jest... przeczuwam Jego Obecność... wiem, że mnie nigdy nie zostawi...
klękam przed Nim ukrytym w kruchym Opłatku... 
tak cichy a tak do głębi Obecny... bardziej we mnie niż ja sama... przenikający delikatnie, a przemieniający tak, że nic już nie jest jak kiedyś...

nie szarpać się... 
nie rzucać w łodzi życia...
nie dać się ponieść lękowi... 
porwać szalejącej burzy uczuć... 
wytrwać !

Jego moc objawia się nie tylko w uciszeniu burzy... 
Jego moc daje wytrwanie... pomimo burzy...
bo On jest... nawet jeśli "śpi"... ON JEST...

wytrwać...

pewnego dnia nastanie głęboka cisza... 

środa, 5 maja 2004

Ogień



Jeśli nie chcesz spłonąć, nie zbliżaj się do Chrystusa...
On jest Ogniem Trawiącym...


/usłyszane na wykładzie ks.Romana Rogowskiego /

poniedziałek, 3 maja 2004

Każdego dnia...


"Każdego dnia mówię do siebie - dzisiaj zacznę" 

/ św. Antoni Pustelnik /


każdy dzień jest darem...
możliwością...
decyzją...
nowym narodzeniem...


dzisiaj zaczynam...




sobota, 1 maja 2004

"wybrałem sobie tego człowieka..."


"Idź, bo wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie. On zaniesie imię moje do pogan i królów, i do synów Izraela. I pokażę mu, jak wiele będzie musiał wycierpiec dla mego imienia." (Dz 9,15-16)

To fragment z wczorajszej Liturgii Słowa. Przypomniał mi on o M. Zresztą chyba nie musiał mi przypominać. Wciąż o nim pamiętam... przecież to mój przyjaciel, mój brat.

M. poznałam w liceum. Chodziliśmy do jednej klasy. Spotykaliśmy się codziennie, ale była to po prostu zwykła klasowa znajomość. Tak naprawdę SPOTKALIŚMY SIĘ dopiero w trzeciej klasie. Wtedy M. trafił do wspólnoty, która od kilku już lat istniała przy naszej parafii.
Ja byłam w tej wspólnocie praktycznie od początku. 

Nie potrafię wskazać momentu w którym "odkryliśmy" siebie. Kiedy dostrzegliśmy to, że świetnie się rozumiemy. To stało się tak nagle. Mieliśmy wrażenie, że zawsze tak było. Że zawsze wlekliśmy się na tyłach grupy, nie umiejąc przestać mówić o Miłości. Podobnie postrzegaliśmy różne sprawy. Podobnie myśleliśmy, czuliśmy. Razem spędzaliśmy czas na rozmowach i na modlitwie. Wspólnie śmialiśmy się i razem płakaliśmy. Nigdy nie miałam rodzeństwa, nie wiem jak to jest mieć brata lub siostrę. Ale M. stał się takim moim duchowym bratem.

A dlaczego ten tekst przypomina mi o nim ? Dlaczego właśnie ten fragment ? bo to taki "nasz" tekst... 
Pewnego lata M. musiał wyjechać na kilka tygodni. Nie chciał jechać, bo wszystko zapowiadało, że będzie to trudny wyjazd. "Próba" jakby...
Kilka dni po jego wyjeździe poczułam (nie umiem wytłumaczyć jak i dlaczego), że on potrzebuje mojej modlitwy. No i z całego serca otoczyłam go modlitwą. Wzięłam do ręki Pismo Św. i otworzyło mi się ono właśnie na tym tekście. Na opisie "nawrócenia" Pawła, jego powołania...
Gdy M. wrócił opowiedziałam mu o tym. Zaczęliśmy liczyć i doliczyliśmy się (a raczej on potwierdził), że tego dnia rzeczywiście bardzo potrzebował modlitwy...

Jeszcze dziś (w tym roku chyba minie 9 lat od tamtego wydarzenia) uśmiecham się, gdy o tym myślę. To było bardzo szczególne doświadczenie... Jest kilka takich tekstów biblijnych, które kojarzą mi z konkretnymi sytuacjami, osobami. Ale ten tekst bardzo głęboko wyrył się w moim sercu. Zresztą nie tylko w moim. Dla M. to Słowo też stało się ważne. Oboje znaliśmy Je na pamięć. Zawsze, gdy słyszeliśmy ten fragment, uśmiech przybiegał na nasze usta. 

Teraz, gdy wiem o tym wszystkim, co wydarzyło się później, ten tekst jest dla mnie tym ważniejszy. Dziś to Słowo jest dla mnie wielkim wezwaniem do modlitwy za M. Dziś o wiele bardziej potrzebuje on modlitwy, o wiele bardziej niż wtedy...

Wciąż widzę go w białej albie, czytającego Słowo Boże. Widzę go klęczącego przed tabernakulum, z pochylą głową, wsłuchanego w Głos Boga. Pamiętam blask jego oczu, gdy mówił mi: "Wiesz, Bóg mnie powołuje. Chcę służyć tylko Jemu, całym swoim życiem, całym sobą." Pamiętam łzy płynące po jego policzkach, gdy na prośbę i błagania rodziców odkładał decyzję na rok.
Dziś nie ma w jego oczach tego błysku sprzed lat. Z jego twarzy bije bezdenny smutek, a usta mówią gorzko: "Jestem ateistą".

Ale ja wiem, że Chrystus jest przy nim, że czeka aż zrozumie, iż "luzik", "laski", "imprezki" nigdy nie zagłuszą Głosu w nim... że nic prócz Boga nie zdoła wypełnić pustki ...

I choć od kilku lat nie miałam możliwości rozmawiać z M. Choć on nie przyznaje się do znajomości ze mną... Ja pamiętam, nie umiałabym zapomnieć... i wiem, że to Słowo stanie się w nim... pewnego dnia wypełni się w jego życiu... oby jak najszybciej...

piątek, 30 kwietnia 2004

uczyń zawierzeniem...



mówili wtedy: poddaj się operacji, bo przestaniesz chodzić...
posłuchałam...
mówią teraz: przestaniesz chodzić...

czy to już ??
wiesz jak bardzo się boję...

uczyń każde uderzenie mego serca... każdy krok... zawierzeniem...

bo to Ty wiesz co dla mnie najlepsze...

niedziela, 25 kwietnia 2004

Ty wiesz...



Czy kochasz Mnie ?

i cóż mam odpowiedzieć... gdy jest tak ciężko... gdy wszystko wydaje się walić...
gdy niknie sens... gdy cel zdaje się oddalać, ukrywać, ginąć w ciemnościach...

i znowu boje się chodzić... z lękiem spoglądam w przyszłość... ze łzami żegnam marzenia...
długie noce wypełnione bólem... obawą... łzami...
szaleństwo myśli... pragnień... uczuć...
ciemność...

Czy kochasz Mnie ?

a mogło być tak pięknie... gdybyś tylko zechciał... 
mogłabym być... mogłabym robić... mogłabym...

tak łatwo przychodzi mi pisać własne scenariusze... takie wzniosłe... idealne... piękne...
tymczasem wszystko jest inaczej... zupełnie inaczej...

a Ty... przychodzisz nad jezioro mojego życia i pytasz wciąż na nowo... 

Czy kochasz Mnie ?

nie o słowa tu chodzi... lecz o czyny...

czy przestanę kiedyś pisać własne scenariusze ? czy znikną te "lepsze" pomysły na życie ?

nie wiem, Panie...
nie wiem, czy kiedyś tak bardzo pokocham Twój krzyż... 

wiem jednak... że mimo tych wszystkich scenariuszy... nie umiałabym już żyć inaczej... nie chciałabym...
bo wierzę... pomimo wszystko... wierzę, że Twój plan jest tym najlepszym...

gdyby było po mojemu... to byłby mój karmel...
a to ma być Twój Karmel, Panie... Twój...

i choć jest tak ciężko... 
i jedyną modlitwą staje się jęk: Boże mój....
choć chwilami marzę jedynie o tym by uciec... zostawić to wszystko... zniknąć...

to gdzieś tam... głęboko w sercu... 
jest świadomość podjętej decyzji... 
i pragnienie wytrwania...
błaganie o siły...

zawierzenie...
że jesteś
że zawsze będziesz...

Czy kochasz Mnie ?

Ty wiesz, Panie...


"wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz..." (J 21,18)

niedziela, 18 kwietnia 2004

Misericordia




"Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną !" (Łk 18,38)

Dla Jego Bolesnej Męki, miej Miłosierdzie dla nas i całego świata...


...





piątek, 16 kwietnia 2004

***


siedzę w ławce
Eucharystia

czuję się taka odległa od Ciebie, 
zagubiona, słaba i niewierna

a Ty...
zawsze z taką samą Miłością
bez względu na stan mojego wnętrza
przychodzisz, by przygarnąć mnie do Serca

dziękuję...

środa, 14 kwietnia 2004

W tym czasie...

najtrudniejsze - bycie tylko z Nim...

najpiękniejsze - bycie tylko z Nim...


poniedziałek, 12 kwietnia 2004

...


odwykłam od ubierania w słowa tego, co we mnie...

to był czas... małej ilości słów...



niedziela, 11 kwietnia 2004

Alleluja !



CHRYSTUS ZMARTWYCHWSTAŁ !!!
ALLELUJA !!!






niedziela, 4 kwietnia 2004

Wielki Tydzień

Dziś Niedziela Palmowa... rozpoczyna się Wielki Tydzień...

Życzę Wam i sobie, by był to dla nas naprawdę Wielki Tydzień...
szczególny czas stawania wobec tajemnicy naszego zbawienia...

Niech będzie to czas zastanowienia się nad własnym życiem...
czas zatrzymania się nad tym, co najważniejsze...
czas zjednoczenia się z Chrystusem - w Jego Męce, Śmierci, aż po Zmartwychwstanie...

Niech Chrystus, którego dziś ogłaszamy Królem, już zawsze będzie najważniejszą Osobą w naszym życiu...

Niech pokora Tego, który na osiołku wjechał do Jerozolimy, będzie nam przykładem życia zanurzonego całkowicie w Bogu...



Niech Wielki Czwartek pozwoli nam na nowo odkryć i ucieszyć się darem Sakramentów - Kapłaństwa i Eucharystii...

Abyśmy zawsze już w każdym kapłanie umieli dostrzec człowieka powołanego przez Boga i posłanego do nas - byśmy mogli nieustannie czerpać z łask sakramentalnych...
Abyśmy nigdy więcej nie zapominali o modlitwie za kapłanów...

Niech ten dzień na nowo ukaże nam bogactwo łask płynących z Sakramentu Ołtarza - byśmy zawsze karmili się Ciałem i Krwią Chrystusa...



Niech Wielki Piątek będzie dla nas czasem pochylenia się nad Tajemnicą Męki i Śmierci Chrystusa...

Niech słowa ukrzyżowanego Chrystusa: "Ojcze, wybacz im, bo nie wiedzą, co czynią", staną się dla nas mocą do przebaczania naszym bliźnim...

Cierpienie Chrystusa za nasze grzechy niech poruszy nasze wnętrza i wzbudzi w nas wstręt do każdego grzechu...
Męka Chrystusa niech zrodzi w nas pragnienie świętości...

Niech adoracja Krzyża da nam moc do dźwigania każdego dnia własnych krzyży - w zjednoczeniu z Chrystusem...



Niech cisza i skupienie Wielkiej Soboty będzie wyrazem naszego zasłuchania w Głos Boga...
Byśmy nie przegapili wezwania: "Zbudź się o śpiący, a zajaśnieje ci Chrystus"...

Święcenie pokarmów niech będzie naszym dziękczynieniem za dar chleba powszedniego i wyrazem zawierzenia Temu, który troszczy się o każdego z nas...

Niech czuwanie Wigilii Paschalnej będzie dla nas prawdziwie modlitewnym i pełnym wiary oczekiwaniem na spotkanie ze Zmartwychwstałym...

Niech historia zbawienia stanie się dla nas rzeczywistością... 
Niech wkroczy w nasze życie i zrodzi w naszym sercu uwielbienie - uwielbienie Boga, który do końca nas umiłował...

Odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych niech będzie dla nas świadomym zanurzeniem się w śmierć Chrystusa - abyśmy wraz z Nim zmartwychwstali do nowego życia...

Abyśmy prawdziwie tej Nocy, która stała się Dniem, spotkali Zmartwychwstałego i aby to spotkanie już na zawsze przemieniło nasze życie...



Niech w sercu każdego z nas w Wielkanocny Poranek zabrzmi radosne: Alleluja ! Chrystus Pan Zmartwychwstał !

Niech światło Świecy Paschalnej, znak Zmartwychwstałego, rozproszy wszelkie mroki naszego życia...
Niech oddali troski i problemy...
Niech napełni nas łaską nowego życia, płynącą ze zwycięstwa Chrystusa nad śmiercią....

W Niedzielę Wielkanocną bądźmy wszyscy świadkami Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, naszego Pana... 
Ponieśmy tę najwspanialszą wiadomość do wszystkich, których spotkamy na swojej drodze... 
Dzielmy się tą radością z naszymi rodzinami, przyjaciółmi, znajomymi i nieznajomymi... 
Niech każdy człowiek usłyszy o tym, że ma nowe życie w Jezusie Chrystusie 

wtorek, 24 lutego 2004

Wielki Post

nadszedł czas wprowadzania słowa w czyn

tyle tu czasem słów o milczeniu, umartwieniu, zjednoczeniu

trzeba mi oddalić się od zgiełku

by spotkanie ze Słowem wydało owoc uzdrowienia

by Słowo w ciszy wybrzmiało całą swą Mocą
i nauczyło Milczenia

by bólem wyrzeczenia nauczyło czym jest umieranie
by narodzić się na nowo

by Miłością zakwitło Drzewo Krzyża
na którym dokonuje się zjednoczenie


Niech czas Wielkiego Postu będzie dla Was wszystkich czasem wzrastania,
Jego wzrastania w Was

"by On wzrastał, a ja się umniejszał" (J 3, 30)

Codzienny chleb

Przed kilkoma dniami miałam okazję przeglądać pewną pracę doktorską (oczekującą jeszcze na obronę). Jej temat: "Misterium cierpienia według Jana Pawła II".
Oto fragment, który szczególnie zwrócił moją uwagę:

Cierpienie jest tym wspólnym światem przeżyć, gdzie spotykają się wszyscy: wielcy i mali, biedni i bogaci, wierzący i niewierzący, panujący i poddani.

Według Jana Pawła II ten "codzienny chleb", jakim jest cierpienie, to taki obszar wobec którego nikt nie może powiedzieć, że sięgnął jego kresu.

poniedziałek, 23 lutego 2004

Dies Domini

Moja wczorajsza Niedziela była pracowita... niestety...
Zbliża się dzień spotkania z promotorem i wypadałoby oddać mu kolejny rozdział pracy... a tu ile za mną, tyle przede mną...
Nie jestem w tym bez winy... dobrze o tym wiem, że mogłam lepiej gospodarować czasem...
A teraz ucierpiało na tym moje świętowanie Niedzieli.

W domu zostałam wychowana w świadomości, że Niedziela to Dzień Świąteczny...
Niedziela w moim domu zawsze była dniem poświęconym w szczególny sposób Bogu i Rodzinie.
Była zawsze wspólna Eucharystia, wspólnie spędzany czas...
Tego dnia w moim domu się nie pracuje. Nie ma mowy o jakimkolwiek sprzątaniu, praniu... Nawet rzeczy wyprane wcześniej znikają przed Niedzielą z balkonu. Nigdy nie było żadnego robienia zakupów, wynoszenia śmieci... Babcia zawsze skrupulatnie przestrzegała, by w tym dniu nie były w ruchu nożyczki, druty, igła z nitką...

Czas mojego bycia we wspólnocie, jeszcze pogłębił moje przeżywanie Niedzieli jako Dnia Pańskiego. Bardzo przyczyniła się do tego Siostra, która założyła naszą wspólnotę i umiała nam pokazać, co jest w życiu ważne.
Ona nauczyła nas, by między innymi swoim strojem podkreślać szczególność tego Dnia. Było to na tyle widoczne w naszej miejscowości, że zagościliśmy nawet na łamach lokalnej prasy. :D
W artykule można było przeczytać o grupie młodych osób zaangażowanych w życie Kościoła. Dziewczęta w spódnicach i białych bluzkach, chłopcy w garniturach, z gitarami na których widniała charakterystyczna chrześcijańska "rybka".
Już przez sam fakt odświętnego stroju stawaliśmy się znakiem.

Każdego Niedzielnego Poranka można nas było zobaczyć podążających w stronę kościoła. Spotykaliśmy się tam na około godzinę przed Eucharystią - na próbie śpiewu. Jednak nie była to tylko próba. Ten czas był już dla nas Świętem, Świętem Wspólnoty.
Przed wyjściem na Eucharystię modliliśmy się by nasz śpiew nie był na naszą chwałę, ale jedynie na chwałę Pana. Modliliśmy się za Kapłana, który będzie przewodniczył Najświętszej Ofierze, modliliśmy się za służbę ołtarza i za wszystkich, którzy wraz z nami zgromadzą się w świątyni na Uczcie. Te Msze Św. dawały nam naprawdę doświadczenie tego, że jesteśmy Kościołem... : )

Długie były nasze powroty do domu, z "przystankami" pod kolejnymi blokami osób ze wspólnoty - roześmiani, radośni, w jedności płynącej z Eucharystii. Rozchodziliśmy się do domów, by świętować Niedzielę w Rodzinach... choć różnie to w różnych domach bywało...
Wieczorami w miarę możliwości spotykaliśmy się znowu - w salce katechetycznej, u mnie w domu, u innych osób...
To były wspaniałe godziny... czytaliśmy książki, śpiewaliśmy, dzieliliśmy się wiarą, życiem z Bogiem...
Był czas na czytanie Pisma Św., modlitwę, bycie razem - we wspólnocie...
Nie było czasu, a raczej szkoda było czasu, na przesiadywanie przed TV, komputerem... Nie było czasu na nudę...

Wszyscy chodziliśmy wtedy do szkoły, byli wśród nas maturzyści, studenci... ale wszyscy staraliśmy się o to, by zadania domowe były zrobione przed Niedzielą... I nie chodziło jedynie o to, żeby był czas na spotkanie się z przyjaciółmi... Motywacja była głębsza... Tak myślę... tak było w moim przypadku i tak wynikało z rozmów z innymi osobami... Chcieliśmy całym swoim dniem uczcić Dzień Pański.

Mając to wszystko w pamięci, mocno odczułam wczoraj to, że dużą część dnia spędziłam przed komputerem - nad pracą...
Nie ma już tamtej wspólnoty, nie ma scholi, w której śpiewałam, nie ma długich powrotów z kościoła i wieczornych spotkań...

Ale Niedziela pozostała Niedzielą, Dniem Pańskim.
Ode mnie zależy jak Ją będę przeżywać...

niedziela, 22 lutego 2004

Niedziela

"Niedziela to dzień zmartwychwstania, to dzień chrześcijan, to nasz dzień" 

/ św. Hieronim /


Czym dla mnie jest Niedziela ? Czy naprawdę jest Dniem Pańskim ? Dniem należącym do Chrystusa ?
Jakie miejsce daję Niedzieli w moim sercu, w moim życiu ? Czym ten Dzień różni sie dla mnie od innych dni tygodnia ?

Muszę się nad tym zastanowić...


"Dzień ten stanowi samo centrum chrześcijańskiego życia. Jeśli od początku pontyfikatu niestrudzenie powtarzam słowa: "Nie lękajcie się! Otwórzcie, na oścież otwórzcie drzwi Chrystusowi!", to dziś chciałbym z mocą wezwać wszystkich do ponownego odkrycia niedzieli: "Nie lękajcie się ofiarować waszego czasu Chrystusowi!" Tak, otwórzmy Chrystusowi nasz czas, aby On mógł go rozjaśnić i nadać mu kierunek. On jest Tym, który zna tajemnicę czasu i tajemnicę wieczności i ofiarowuje nam "swój dzień" jako zawsze nowy dar swojej miłości. Ponowne odkrycie sensu tego "dnia" jest łaską, o którą należy prosić nie tylko po to, aby wypełniać w życiu nakazy wiary, ale także by dać konkretną odpowiedź na prawdziwe i głębokie pragnienia każdego człowieka. Czas ofiarowany Chrystusowi nigdy nie jest czasem straconym, ale raczej czasem, który zyskujemy, aby nadać głęboko ludzki charakter naszym relacjom z innymi i naszemu życiu."

czwartek, 19 lutego 2004

W każdym położeniu...

w każdym położeniu dziękujcie...

noc... ból... żadna pozycja nie przynosi ulgi... trochę na klęcząco, trochę na leżąco... spacer po pogrążonym w mroku pokoju...
Modlitwa bez słów... bo słów brak... mija godzina za godziną...
Nie uciekać... w marzenia o lepszym dniu, lepszej nocy... nie uciekać we wspomnienia... w wyobrażenia...
Wytrwać... wymilczeć w sobie ten czas... wyboleć ból... w zjednoczeniu... w ciszy... sam na sam... z Tobą...

nieustannie się módlcie...

zapalam światło... biorę kartkę, pióro... słowa płyną same.... owoc tych godzin bez słów... słowa o Miłości... Tej Największej...
o tym, że tu i teraz trzeba żyć... że tam gdzie miłość tam jest mój Karmel... że to jest Droga... Jedyna Droga... że Ty jesteś Drogą...

taka jest bowiem wola Boża względem was...

ranek... miała być pobudka o 4.00... nie ma pobudki, bo snu nie było... ale nie jest źle...
jechać na zajęcia ? jechać... będzie dobrze... przecież z Tobą będę... Ty ze mną jesteś... zawsze...

w każdym położeniu dziękujcie...

pociąg, tramwaj... brak wolnych miejsc... tłok .... pośpiech...
cel - Katedra...
pragnienie - Sakrament Pojednania... Eucharystia...

nieustannie się módlcie...

Katedra... kratki konfesjonału... kilka słów... o tym by szukać Dobra, wybierać Dobro, czynić Dobro... w każdym dniu... w każdej chwili...
rozgrzeszenie i pokój serca... i radość, że jednak przyjechałam tu...
Eucharystia... dziękczynienie za minioną noc, za podróż, za kolejny dzień...
Komunia z Tobą... zjednoczenie...
cisza Katedry... cisza serca...
Obecność...

taka jest bowiem wola Boża względem was....

spotkania...
pierwsze... wiadomość... nasz były wykładowca jest ciężko chory, bardzo ciężko... smutne... westchnienie serca...
kolejne... z kolegą... zmarła jego mama... parę słów... milczenie... współodczuwanie... nie uciekać przed tym... być... po prostu być z drugim człowiekiem... gdy słów brakuje... gdy ważniejsza jest obecność...

rozmowy...
z panią w czytelni... z panem w bibliotece... z panią w dziekanacie... z panią na ksero...
kilka słów... uśmiech... zainteresowanie... tak niewiele trzeba... i uśmiech podarowany wraca pomnożony wielokrotnie...
dzień życzliwości doświadczanej na każdym kroku...

w każdym położeniu dziękujcie...

wykłady... te ciekawsze i te mniej ciekawe...
rozmowy z kolegami i koleżankami... żarty, śmiechy... uśmiechy...
chwile lepsze i gorsze... łatwiejsze i trudniejsze...
i wewnętrzne poczucie bycia z Tobą... wciąż w komunii... w ciszy i w gwarze...
bez koncentrowania na sobie... bez mówienia o sobie...
bycie razem... wspólnota...

nieustannie się módlcie...

powrót do domu... zmęczenie... tramwaj... koszmarny tłok... ludzka obojętność, gdy wejść nie mogę... gdy nie mam się czego uchwycić...
mały skrawek miejsca na ostatnim schodku... i kolejne siniaki...
obojętność ludzi... łzy napływające do oczu... chciałoby się poużalać nad sobą....
i jedna myśl, jeden obraz: Twoje upadki na Drodze Krzyżowej... upadać wraz z Tobą... przyjąć każdą chwilę i dostrzec w niej dobro...
nie uciekać w bunt, rozgoryczenie, żal... nie użalać się nad sobą... ofiarować...

taka jest bowiem wola Boża względem was...

dom... odpoczynek... lęk przed kolejną nocą...
i rozmowy.... wirtualne, a tak realne...
"mów mi o krzyżu"... "zaufanie i tylko zaufanie... człowiek swoją Golgotę musi przeżyć w samotności... Chrystus też był sam... opuszczony... nawet oczy matki nie dawały ukojenia... nic..."
sam na sam z Tobą... w trwodze Ogrójca... wytrwać... nie uciekać... nie przespać w sobie... tak przeżyć każdą chwilę by zrodziła dobro...

w każdym położeniu dziękujcie...

noc... wielkie zmęczenie... silniejsze niż ból...
i łaska snu... odpoczynku...
zaufanie i tylko zaufanie prowadzi nas do Miłości...
zaufanie...

nieustannie się módlcie...

tak przeżyć każdą chwilę by zrodziła dobro... w zjednoczeniu z Tobą... w zaufaniu...

taka jest bowiem wola Boża względem was...




wtorek, 17 lutego 2004

Życie jest darem...

M. poznałam 10 lat temu. Miałyśmy tyle samo lat i leżałyśmy na jednej sali szpitalnej. Czekałyśmy na taką samą operację (dla wtajemniczonych - Ilizarow). Tyle tylko, że ja i inne koleżanki z sali musiałyśmy ją mieć. A Ona... Ona się uparła. Uważała, że jest za niska... że 160 cm wzrostu to za mało. Te argumenty absurdalnie brzmiały przy E., naszej koleżance z sali. E. z powodu karłowatości miała problemy z wchodzeniem po schodach, a nawet z uczesaniem się...
Ale do M. te argumenty nie trafiały. Płakała, krzyczała, groziła że się zabije... Ona musiała być w każdym calu perfekcyjna. Zbyt jasną cerę przyciemniała samoopalaczem, kolor oczu zmieniała przy pomocy soczewek, włosy mogła przefarbować, a wzrost... Wzrost mogła osiągnąć tylko za pomocą operacji...
Do dziś nie wiem jak to było możliwe... ale ta operacja doszła do skutku !

No i leżałam z nią na jednej sali. Każdego dnia patrzyłam na nią i nie potrafiłam zrozumieć ! Słuchałam jej wrzasków podczas ćwiczeń i zmianach opatrunków... i aż mnie skręcało.
Raz odwiedziła ją babcia. Widząc cierpienie wnuczki, tak się przejęła, że dostała zawału. Zmarła. A mama, żeby pocieszyć M. kupiła jej samochód... I M. już się nie smuciła.

Kiedyś wygadała się, że w jej szkole uczy się dziewczyna, która potrzebowałaby takiej samej operacji. Ale przecież ona nie mogła jej powiedzieć o istnieniu tego szpitala, tej metody ! Przecież nikt nie wiedział, że ona tu leży. Oficjalna wersja mówiła o tym, że jest w sanatorium z powodu astmy... Nikt nie mógł się dowiedzieć o operacji.

Patrzyłam na nią wtedy i myślałam: "Głupia !!!'
Dziś myślę, że była bardzo nieszczęśliwa. Wychowana w świecie, w którym wszystko musi być zgodne z trendem w modzie. Super wygląd, modne ciuchy, idealny wzrost...
Nikt jej chyba nigdy nie powiedział, że jest kochana tak po prostu - za to że jest... a nie za to jak wygląda i jak się ubiera.

Wiem, że cała ta historia brzmi nieprawdopodobnie. Gdybym nie widziała tego na własne oczy, pewnie bym nie uwierzyła...
Ale ja naprawdę przez prawie rok mieszkałam z M. w jednej sali....

Wokół nas mnóstwo jest ludzi, którzy wciąż patrzą w lustro, zastanawiając się co trzeba naprawić... co jest brzydkie, krzywe... czego jest za dużo, a czego za mało... Dzisiejszy świat tak bardzo skupia się na tym co zewnętrzne...

A Bóg... Bóg kocha nas bez względu na to wszystko... Bóg powołał nas do istnienia z miłości i dla miłości...
A my możemy odpowiedzieć na tę Miłość tylko miłością... miłością Boga i miłością bliźniego... A żeby pokochać kogoś, trzeba najpierw pokochać siebie... przyjąć własne życie jako dar... obyśmy wszyscy tak umieli je przyjmować...

niedziela, 15 lutego 2004

Rozmowa

A: Nie mogłam dziś pójść na Eucharystię...
Sz: źle się czujesz ?
A: tak...
Sz: wiesz co było dziś w Liturgii Słowa?
A: nie...
Sz: To przeczytaj sobie...

Ewangelia z 13 lutego:

Znowu opuścił okolice Tyru i przez Sydon przyszedł nad Jezioro Galilejskie, przemierzając posiadłości Dekapolu. Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę. On wziął go na bok, osobno od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka; a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: "Effatha", to znaczy: Otwórz się! Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić. [Jezus] przykazał im, żeby nikomu nie mówili. Lecz im bardziej przykazywał, tym gorliwiej to rozgłaszali. I pełni zdumienia mówili: "Dobrze uczynił wszystko. Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę". (Mk 7,31-37)


Sz: Kiedy zaczyna się Wielki Post ?
A: 25 lutego


Sz: Przeczytałaś ?
A: yhm
Sz: Jezus oddziela chorego od tłumu, aby go uzdrowić...
A: tak...
Sz: trzeba nam oddalić się od zgiełku...

...


Szymon, dobrze że jesteś. 




środa, 11 lutego 2004

Dzień Chorego

"W śmierci i zmartwychwstaniu Odkupiciela ludzkie cierpienie znajduje swój najgłębszy sens i zbawczą wartość. Całe brzemię ludzkich udręk i cierpień zawarte jest w tej tajemnicy Boga, który przyjmując naszą ludzką naturę tak bardzo uniżył samego siebie, że stał się «grzechem dla nas» (por. 2 Kor 5, 21). Na Golgocie wziął na swoje barki ciężar win wszystkich ludzi i w poczuciu opuszczenia wołał do Ojca: «Czemuś Mnie opuścił?» (Mt 27, 46)."



Choroba... to rzeczywistość obecna w moim życiu od zawsze... W jakiś sposób zrośnięta ze mną, mnie stanowiąca... Urodziłam się chora i choroba nigdy nie dała mi "urlopu". Bycie chorą w jakiś sposób stało się dla mnie tak samo naturalne, jak noszenie okularów (które noszę od czwartego roku życia). Tyle że okulary w dużo mniejszym stopniu wyznaczają sposób mojego życia, ograniczają mnie o wiele mniej niż chore nogi lub kręgosłup...

Kiedyś koleżanka powiedziała mi, że chyba osobom chorym od urodzenia jest łatwiej - nie wiedzą co tracą. Nie zgadzam się. Może gdybym żyła w całkowitej izolacji, to nie wiedziałabym, co tracę. Nie wiedziałabym o tym co, inni mogą robić, a ja nie. Ale ja widzę ludzi wokół, widzę jak wygląda życie moich rówieśników. To, że nigdy nie mogłam biegać, to nie znaczy, że nie widzę jak robią to inni...

W sytuacji choroby nie ma żadnego "lepiej". Cierpienie jest cierpieniem. I nie jest tu ważne czy dotyka człowieka od urodzenia, czy też przychodzi później - w młodości, w wieku dojrzałym, w starości. Zawsze jest trudne do przyjęcia. Zawsze prowadzi do poczucia izolacji, bycia innym.

W moim życiu choroba była od zawsze i początkowo nie stanowiła dla mnie większego problemu. Normalne było to, że długie miesiące spędzam w szpitalu, daleko od domu, że z Rodzicami widuję się raz w tygodniu... Tak samo miały dzieci, które były w szpitalu ze mną... Wszyscy mieliśmy operacje, zabiegi, rehabilitacje... Dzieci nosiły gorsety, aparaty ortopedyczne, leżały na wyciągach, dostawały kroplówki i łykały leki. To była norma, po prostu codzienność.

Tak naprawdę dopiero powroty do domu uświadamiały mi moją "inność". Nie mogłam chodzić do szkoły, a nauczyciele przychodzili do mnie. Nie mogłam wychodzić na podwórko i bawić się z rówieśnikami. Gdy wychodziłam na spacer z Rodzicami lub Babcią, dorośli i dzieci oglądali się za mną. Często słyszałam (i wciąż zdarza mi się słyszeć) głośne uwagi na mój temat. Świat dawał mi w dość bolesny sposób odczuć, że się różnię.

Rodzice mi tłumaczyli, że to nie jest ważne, że ludzie się gapią, bo nie rozumieją, bo mnie nie znają... Gdy byłam starsza, starali się ukazać mi ten głębszy wymiar cierpienia - cierpienia przeżywanego z Chrystusem. Różne były momenty - raz było łatwiej, raz trudniej. Czasem w głebi serca mówiłam: "Jezu, ofiaruję Ci to moje cierpienie". Innym razem buntowałam się. Często były we mnie słowa: "Nikt się mnie nie pytał, czy ja chcę być ta inna, wybrana ! Wybrana do cierpienia !!!"

Później był film o św. Franciszku, nawrócenie i pierwsze po długim czasie buntu - i chyba też pierwsze tak świadome - "fiat". Była wspólnota, Sakrament Bierzmowania, codzienna Eucharystia, rozważanie Słowa Bożego. I były pierwsze wspólnotowe rekolekcje w Gdańsku. I modlitwa, której nigdy nie zapomnę. Zapowiadała się tak normalnie - o ile mozna tak powiedzieć o modlitwie :)

Miała być krótka katecheza w ramach szkoły modlitwy i krótka modlitwa uwielbienia na zakończenie dnia. Jednak Pan Bóg zaplanował na ten wieczór zupełnie co innego. Krótka modlitwa trwała prawie do północy (czyli ok. 4 godziny). To były dla mnie bardzo ważne 4 godziny. To były godziny wewnętrznego zmagania, walka z własnym lękiem i swoim planem na życie... Jakoś nigdy wcześniej nie myślałam o dobrowolnym przyjęciu choroby... Owszem, przyjmowałam to, co Bóg mi dawał, akceptowałam ból, szpitale, operacje... Akceptowałam jako coś, na co i tak nie mam wpływu. Jako zło konieczne... i nieuniknione.

Wtedy, na tej modlitwie, po raz pierwszy powiedziałam: "Dziękuję Ci za to moje życie, za to że jest właśnie takie... dziękuję Ci za moją chorobę... chcę przyjąć tyle ile zdołam... ile zechcesz mi dać... chcę przeżywać ją w zjednoczeniu z Tobą..."

Wiele lat minęło od tamtej chwili. Był wspaniały czas wspólnoty, gdy nie czułam aż tak swojej inności. Byłam taka jak inni i jak inni uczestniczyłam w życiu parafii, w życiu wspólnoty. Później nadeszła matura i trudny czas podejmowania decyzji... i było sporo rozczarowań, gdy okazało się, że największe pragnienia mego serca nie mogą się ziścić - z powodu choroby. Mój świat znowu zawirował. Nie wiedziałam, co mam robić, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Poszłam na studia wciąż czekając i wierząc, że wszystko się odmieni. Że skoro Pan Bóg daje pragnienie, to da możliwość jego spełnienia. Dziś widzę, że problem polegał na tym, że ja z góry założyłam, jak to wszystko ma wyglądać. Długo trwało nim to zrozumiałam.

Skończyłam studia, a z powodów zdrowotnych wciąż nie mogę podjąć pracy. Kontynuuję studia. I nie wiem, czy zdrowie kiedykolwiek pozowli mi na wykorzystanie zdobytej wiedzy. Ale nie wybiegam myślą do tego, co będzie kiedyś tam. Uczę się żyć TU i TERAZ. Każego dnia poznając kolejny mały etap mojej drogi - taki by wykonać następny krok. Ofiarując te radosne chwile - gdy np. idę na Eucharystię, bo nogi nie bolą aż tak, gdy mogę pojechać na zajęcia... gdy dostaję maila, mogę porozmawiać z kimś na gg lub gdy czytam ciekawą książkę... Ofiarowując bezsenne noce, te dni gdy bardzo boli i gdy w sercu rodzi się lęk, że wózek inwalidzki coraz bliżej... Ofiarowując wszystko, co przynosi życie... Przeżywając wszystko z Tym, któremu zawierzyłam swoje życie. I modlę się. Proszę Boga o potrzebne siły, bym nigdy nie odwołała swojej decyzji. Bym w moim "tak" wytrwała do końca.

"Cierpienie, przyjmowane z wiarą, staje się jakby bramą wprowadzającą w tajemnicę odkupieńczego cierpienia Chrystusa. Takie cierpienie nie odbiera już pokoju i szczęścia, bo opromienia je blask zmartwychwstania."

/ Jan Paweł II, Orędzie na XII Światowy Dzień Chorego 2004 r /

poniedziałek, 9 lutego 2004

Cud życia

Klęczałam wczoraj w Kościele... przymknęłam oczy i trwałam w dziękczynieniu ...
Gdy otworzyłam oczy zobaczyłam, przechodzącą właśnie koło mnie kobietę z małym dzieckiem... dziewczynka dreptała radośnie koło swojej Mamy... uśmiechała się od ucha do ucha...
Dzięki temu, że klęczałam mogłam spojrzeć prosto w jej oczy... czyste, radosne spojrzenie... niewinne oczy dziecka... oczy w których odbijała się miłość Boga-Stwórcy i miłość Rodziców, którzy pewnego dnia otworzyli się na dar życia...

Zachwycić się pięknem stworzenia,
zobaczyć ten cud życia...
i poczuć w sercu pragnienie, by wziąć udział w tym cudzie...

Jakże wspaniałe jest bycie rodzicem...
także tym duchowym...
gdy w sercu rodzi się świadomość uczestnictwa w cudzie stworzenia, w cudzie przekazywania życia...
A właśnie wczoraj minął miesiąc mojej adopcji duchowej : )

Jakże dobry jest Bóg, który daje nam - słabym ludziom - udział w tej tajemnicy... w tajemnicy życia...


Jarku, dziękuję za wczorajszą rozmowę. :) 

niedziela, 8 lutego 2004

"Jeżeli chcesz Mnie naśladować..."

"On, gdy dobrowolnie wydał się na Mękę..."

przed kilkoma dniami podczas Eucharystii bardzo mocno usłyszałam te słowa...
d o b r o w o l n i e ...
dobrowolnie... na Mękę...

te słowa wciąż dźwięczą mi w uszach, wciąż na nowo wybrzmiewają w sercu...
dobrowolnie wydać się na mękę...
Jezus tak właśnie uczynił...

tak mnie skrusz, tak mnie złam, tak mnie wypal, Panie,
byś został tylko TY...

piątek, 6 lutego 2004

***

Zamknąłeś mnie Panie
w ciasnej muszli Karmelu –
gdzie się wyrabia perły
z ziaren piasku,
gdzie śpiewa, gra ocean,
gdy przyłożyć ucho,
gdzie cisi tej ziemi –
w rytm Twojego Serca –
opływają światy.

Wszak nie dorosłam Panie
do Twoich sandałów –
z robaczkiem rozmawiasz
o Twych wielkich sprawach –
Bóg jest BOGIEM,
Trzeba Mu niewiele –
starczy zwykła muszelka
i ziarenko piasku.


/ s. Michaela OCD /

wszak nie dorosłam...



czwartek, 5 lutego 2004

Spotkania

Od ponad tygodnia mam okazję spotykać się z koleżankami i kolegami, którzy usłyszeli w swym sercu głos powołania do życia kapłańskiego lub zakonnego i którzy na nie odpowiedzieli, oddając się Bogu na wyłączność.
Zakonnice, zakonnicy, klerycy, księża - przyjeżdżają na kilka dni urlopu do rodzinnej miejscowości.
Znajomi ze SP lub LO, ze studiów, z parafii. Razem stawaliśmy wokół ołtarza podczas świątecznych i codziennych Eucharystii. Z niektórymi byłam w jednej wspólnocie. Wspólnie się modliliśmy, dzieliliśmy Słowem Bożym, jeździliśmy na rekolekcje. Razem wracaliśmy z Kościoła do domu, spędzając pod moim blokiem długie godziny. To były takie nasze "rozmowy pod klatką", które do dziś wspominamy z uśmiechem.

Dziś franciszkanki i franciszkanie, karmelitanki, salwatorianie, jadwiżanki, paulini, klaretyni, redemptoryści, księża diecezjalni, klerycy...

To dla mnie wielka radość widzieć ich zgromadzonych wokół ołtarza... każdego dnia ponawiających raz wyrażoną decyzję...
To wielka radość, ale i zadanie. Zadanie, by tracąc ich z oczu - gdy są na swoich placówkach, parafiach, w seminariach i domach zakonnych, na studiach lub na misjach - nie utracić o nich pamięci modlitewnej.
Otoczyć ich modlitwą... bo to, że nasze drogi w pewnym momencie się skrzyżowały, nie jest przypadkiem... i choć dziś z wieloma osobami nie mam szansy się spotkać, to wciąż pozostaje świadomość wspólnego Celu... i pamięć, że jesteśmy wspólnotą i potrzebujemy siebie nawzajem...

Każdy spotkany przez nas człowiek jest wezwaniem... wezwaniem do modlitwy. Modlitwa naprawdę ma wielką moc . Wciąż tego doświadczam. Także dzięki Wam. :)

poniedziałek, 2 lutego 2004

Ofiarowanie

A zatem proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej. Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe. (Rz 12,1-2)

Dziś przychodzi mi głównie ofiarować mój ból...
Wesprzyjcie mnie swoją modlitwą...

niedziela, 1 lutego 2004

Ile razy ?

"Dziś będziesz ze Mną w raju" (Łk 23,43)

Miłość Przebaczająca

oddaje życie, by dać życie

---

a ja ? ile razy ja mam przebaczać ?

spójrz na Krzyż... tam jest odpowiedź...


"...i odpuść nam nasze winy,
jako i my odpuszczamy naszym winowajcom..."

piątek, 30 stycznia 2004

Brak

Często odczucie czasowego braku może stać się najlepszą drogą
do docenienia tego, co się posiada na co dzień

środa, 28 stycznia 2004

...służba na kolanach...

Dziś wspomnienie św. Tomasza z Akwinu - patrona teologów...

Kilka lat temu przeczytałam słowa Jana Pawła II, że teolog powienien studiować na kolanach. Bardzo mnie te słowa poruszyły, zapadły w serce. Dziś myślę, że dotyczą one nie tylko powołania teologa, ale każdego powołania... i że dotyczą nie tylko czasu studiów, ale przede wszystkim czasu pracy, czasu służby drugiemu człowiekowi. I tu już nie ma znaczenia jaka jest to służba - czy chodzi o nauczyciela, lekarza, księdza, sprzątaczkę, kierowcę... Każdy zawód w jakiś sposób jest służbą drugiemu człowiekowi. Bycie człowiekiem to "bycie dla"... dla Boga i dla człowieka.

Chodzi o to, by napotkane osoby przynosić w swym sercu na modlitwę, nieść w sobie ich historię, ich troski, ich radości, mówić o nich Bogu, Jemu ich powierzać... Tylko człowiekowi, który ma miejsce w naszym sercu, można służyć całym sobą, służyć prawdziwie... A kwestia zbytniego zaangażowania ? Obawa przed tym, że ich troski zburzą nasz spokój, nie pozwolą normalnie żyć, że nas przygnębią i im nie podołamy ?
Myślę, że nie należy bać się takiego zagrożenia... bo czyż można kochać za mocno ? A poza tym powierzenie tych osób, ich trosk Bogu to zaufanie, że cokolwiek się stanie to będzie ta najlepsza droga, bo Jego Droga...

Modlitwa rodzi pragnienie służby...
Służba drugiemu człowiekowi prowadzi do modlitwy...

poniedziałek, 26 stycznia 2004

Chodzi o ...

Mój świętej pamięci spowiednik opowiadał mi kiedyś, że jako młody kleryk miał okazję wyspowiadać się u bpa Karola Wojtyły. Było to dla niego ogromne przeżycie. Do końca życia zapamiętał słowa, które usłyszał po wyznaniu grzechów:

- to nic, synu, to nic... powiedz mi tylko: czy ty kochasz Boga ? czy ty Go kochasz ?

"... odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała..." (Łk 7,47)

bo w byciu z Bogiem chodzi o Miłość...

niedziela, 25 stycznia 2004

"Uczyń serce moje..."

"Nie gońcie za wielkością, lecz niech was pociąga to, co pokorne" (Rz 12,16)

Nie robić nic ze względu na sukces, pochwały.
Nie szukać siebie.
Czynić wszystko z miłości.
Dla Miłości.

...niech was pociąga to, co pokorne...

Kilka lat temu bardzo często modliłam się słowami:

Jezu cichy i pokornego serca,
uczyń serce moje według serca Twego.


To była moja modlitwa serca, taki swoisty hezychazm, który rozbrzmiewał w moim wnętrzu.
Ostatnio coraz częściej wracam do tej modlitwy.

piątek, 23 stycznia 2004

Milczenie

"Milczenie bez rozmyślania to jak pogrzebanie żywego; rozmyślanie bez milczenia jest nieskuteczne jak budzenie umarłego; ale rozmyślanie duchowo złączone z milczeniem daje duszy wielki pokój i prowadzi do doskonałej kontemplacji."

/ stary tekst kamedulski /


jak jest u mnie ?
...

zanurz mnie, Panie, w Twoim Milczeniu...
bądź Milczeniem we mnie...