sobota, 1 maja 2004

"wybrałem sobie tego człowieka..."


"Idź, bo wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie. On zaniesie imię moje do pogan i królów, i do synów Izraela. I pokażę mu, jak wiele będzie musiał wycierpiec dla mego imienia." (Dz 9,15-16)

To fragment z wczorajszej Liturgii Słowa. Przypomniał mi on o M. Zresztą chyba nie musiał mi przypominać. Wciąż o nim pamiętam... przecież to mój przyjaciel, mój brat.

M. poznałam w liceum. Chodziliśmy do jednej klasy. Spotykaliśmy się codziennie, ale była to po prostu zwykła klasowa znajomość. Tak naprawdę SPOTKALIŚMY SIĘ dopiero w trzeciej klasie. Wtedy M. trafił do wspólnoty, która od kilku już lat istniała przy naszej parafii.
Ja byłam w tej wspólnocie praktycznie od początku. 

Nie potrafię wskazać momentu w którym "odkryliśmy" siebie. Kiedy dostrzegliśmy to, że świetnie się rozumiemy. To stało się tak nagle. Mieliśmy wrażenie, że zawsze tak było. Że zawsze wlekliśmy się na tyłach grupy, nie umiejąc przestać mówić o Miłości. Podobnie postrzegaliśmy różne sprawy. Podobnie myśleliśmy, czuliśmy. Razem spędzaliśmy czas na rozmowach i na modlitwie. Wspólnie śmialiśmy się i razem płakaliśmy. Nigdy nie miałam rodzeństwa, nie wiem jak to jest mieć brata lub siostrę. Ale M. stał się takim moim duchowym bratem.

A dlaczego ten tekst przypomina mi o nim ? Dlaczego właśnie ten fragment ? bo to taki "nasz" tekst... 
Pewnego lata M. musiał wyjechać na kilka tygodni. Nie chciał jechać, bo wszystko zapowiadało, że będzie to trudny wyjazd. "Próba" jakby...
Kilka dni po jego wyjeździe poczułam (nie umiem wytłumaczyć jak i dlaczego), że on potrzebuje mojej modlitwy. No i z całego serca otoczyłam go modlitwą. Wzięłam do ręki Pismo Św. i otworzyło mi się ono właśnie na tym tekście. Na opisie "nawrócenia" Pawła, jego powołania...
Gdy M. wrócił opowiedziałam mu o tym. Zaczęliśmy liczyć i doliczyliśmy się (a raczej on potwierdził), że tego dnia rzeczywiście bardzo potrzebował modlitwy...

Jeszcze dziś (w tym roku chyba minie 9 lat od tamtego wydarzenia) uśmiecham się, gdy o tym myślę. To było bardzo szczególne doświadczenie... Jest kilka takich tekstów biblijnych, które kojarzą mi z konkretnymi sytuacjami, osobami. Ale ten tekst bardzo głęboko wyrył się w moim sercu. Zresztą nie tylko w moim. Dla M. to Słowo też stało się ważne. Oboje znaliśmy Je na pamięć. Zawsze, gdy słyszeliśmy ten fragment, uśmiech przybiegał na nasze usta. 

Teraz, gdy wiem o tym wszystkim, co wydarzyło się później, ten tekst jest dla mnie tym ważniejszy. Dziś to Słowo jest dla mnie wielkim wezwaniem do modlitwy za M. Dziś o wiele bardziej potrzebuje on modlitwy, o wiele bardziej niż wtedy...

Wciąż widzę go w białej albie, czytającego Słowo Boże. Widzę go klęczącego przed tabernakulum, z pochylą głową, wsłuchanego w Głos Boga. Pamiętam blask jego oczu, gdy mówił mi: "Wiesz, Bóg mnie powołuje. Chcę służyć tylko Jemu, całym swoim życiem, całym sobą." Pamiętam łzy płynące po jego policzkach, gdy na prośbę i błagania rodziców odkładał decyzję na rok.
Dziś nie ma w jego oczach tego błysku sprzed lat. Z jego twarzy bije bezdenny smutek, a usta mówią gorzko: "Jestem ateistą".

Ale ja wiem, że Chrystus jest przy nim, że czeka aż zrozumie, iż "luzik", "laski", "imprezki" nigdy nie zagłuszą Głosu w nim... że nic prócz Boga nie zdoła wypełnić pustki ...

I choć od kilku lat nie miałam możliwości rozmawiać z M. Choć on nie przyznaje się do znajomości ze mną... Ja pamiętam, nie umiałabym zapomnieć... i wiem, że to Słowo stanie się w nim... pewnego dnia wypełni się w jego życiu... oby jak najszybciej...

0 komentarze:

Prześlij komentarz