piątek, 26 grudnia 2003

Spotkanie z Emmanuelem

"Dziecię się nam narodziło, Syn został nam dany..." (Iz 9,5)


Już od kilku dni zatrzymywałam się nad tym Słowem...
Szczególny był ten Adwent... dawno nie było we mnie takiego oczekiwania... z całego serca dziękuję Bogu za tę łaskę...

Wigilia też była taka "wyczekana"... i choć były też smutne momenty, przykre sytuacje... to jednak cała moja rodzina starała się trwać w radosnym oczekiwaniu... modląc się za tych, którzy byli powodem tych smutków...
I nadeszła kolacja wigilijna... radosna i pełna pokoju... kolejna, w której mogliśmy wszyscy razem uczestniczyć... a przecież tyle razy spędzaliśmy ją oddzielnie...

Zawsze w takich chwilach stają mi przed oczami szpitalne Wigilie - tyle ich było... tyle razy moi Rodzice spędzali je w pociągu do Zakopanego, by rano zobaczyć się ze mną... by spędzić ze mną kilka godzin...
I ta Wigilia 10 lat temu... gdy wydawało się, że to moja ostatnia... Bóg dał mi te 10 lat... jestem Mu wdzięczna za każdy dzień... i przepraszam Go za każdą chwilę buntu z tych 10 lat...

Dzisiejszy dzień to dla mnie czas zamyślenia nad tymi latami. Wiele się w nich wydarzyło. Wydarzyły się studia, wydarzyło się bycie we wspólnocie... Był czas buntu i skupienia wyłącznie na sobie... Ostatnie lata to było ciągłe pytanie: Co dalej ? Czego chcesz ode mnie, Panie ? Jaka jest moja droga ? ... i strasznie chciałam już wiedzieć... nie stać wciąż w martwym punkcie... i przy każdej okazji pytałam... w każde Święta prosiłam - niech w tym roku coś się wydarzy, co wskaże mi drogę !

Ale tym razem tak nie było... praktycznie nie zmieniło się nic w moim położeniu... moja sytuacja jest taka sama jak przed rokiem, przed dwoma laty... może tylko ze zdrowiem jest gorzej...
A jednak tej nocy nie było we mnie tego wielkiego znaku zapytania o przyszłość...
Na Pasterce stanęłam przed Panem i zapraszałam Go do mego wnętrza... do mego serca... ubogie ono, tak często niewierne... ale tak pełne oczekiwania... i przyszedł, narodził się we mnie !
Spełniły się we mnie życzenia, które wcześniej napisałam na blogu... spotkanie z Emmanuelem umocniło we mnie pragnienie bycia dla Niego... oddania Mu się całkowicie... bez zostawiania niczego dla siebie... bez wybiegania myślą w przyszłość... bez lęku o to, co będzie za kilka lat... z błaganiem o łaskę, by być wierną Bogu do końca... bez względu na to jak miałby on wyglądać...
Wszystko stało się tak łagodnie... "w łagodnym powiewie przychodzisz do mnie..."

A później wracałam do domu z A. i niczym jeden z pastuszków mówiłam Jej o spotkaniu z Panem... I jak za wspólnotowych czasów stałyśmy w mroźną noc, dzieląc się wiarą...

I choć od rana nadchodziły tylko smutne wieści... choć serce boli mnie teraz i w kącikach oczu czają się łzy... jest we mnie wciąż radość ze Spotkania z Emmanuelem... radość pełna ufności, że On wysłucha tych wszystkich intencji, które przepełniają w tej chwili moje serce... że pochyli się z Miłością nad każdym człowiekiem, któremu w tych dniach jest bardzo ciężko...

Jezu, ufam Tobie ! 

0 komentarze:

Prześlij komentarz