"Dziecię się nam narodziło, Syn został nam dany..." (Iz 9,5)
Już od kilku dni zatrzymywałam się nad tym Słowem...
Szczególny był ten Adwent... dawno nie było we mnie takiego oczekiwania... z całego serca dziękuję Bogu za tę łaskę...
Wigilia też była taka "wyczekana"... i choć były też smutne momenty, przykre sytuacje... to jednak cała moja rodzina starała się trwać w radosnym oczekiwaniu... modląc się za tych, którzy byli powodem tych smutków...
I nadeszła kolacja wigilijna... radosna i pełna pokoju... kolejna, w której mogliśmy wszyscy razem uczestniczyć... a przecież tyle razy spędzaliśmy ją oddzielnie...
Zawsze w takich chwilach stają mi przed oczami szpitalne Wigilie - tyle ich było... tyle razy moi Rodzice spędzali je w pociągu do Zakopanego, by rano zobaczyć się ze mną... by spędzić ze mną kilka godzin...
I ta Wigilia 10 lat temu... gdy wydawało się, że to moja ostatnia... Bóg dał mi te 10 lat... jestem Mu wdzięczna za każdy dzień... i przepraszam Go za każdą chwilę buntu z tych 10 lat...
Dzisiejszy dzień to dla mnie czas zamyślenia nad tymi latami. Wiele się w nich wydarzyło. Wydarzyły się studia, wydarzyło się bycie we wspólnocie... Był czas buntu i skupienia wyłącznie na sobie... Ostatnie lata to było ciągłe pytanie: Co dalej ? Czego chcesz ode mnie, Panie ? Jaka jest moja droga ? ... i strasznie chciałam już wiedzieć... nie stać wciąż w martwym punkcie... i przy każdej okazji pytałam... w każde Święta prosiłam - niech w tym roku coś się wydarzy, co wskaże mi drogę !
Ale tym razem tak nie było... praktycznie nie zmieniło się nic w moim położeniu... moja sytuacja jest taka sama jak przed rokiem, przed dwoma laty... może tylko ze zdrowiem jest gorzej...
A jednak tej nocy nie było we mnie tego wielkiego znaku zapytania o przyszłość...
Na Pasterce stanęłam przed Panem i zapraszałam Go do mego wnętrza... do mego serca... ubogie ono, tak często niewierne... ale tak pełne oczekiwania... i przyszedł, narodził się we mnie !
Spełniły się we mnie życzenia, które wcześniej napisałam na blogu... spotkanie z Emmanuelem umocniło we mnie pragnienie bycia dla Niego... oddania Mu się całkowicie... bez zostawiania niczego dla siebie... bez wybiegania myślą w przyszłość... bez lęku o to, co będzie za kilka lat... z błaganiem o łaskę, by być wierną Bogu do końca... bez względu na to jak miałby on wyglądać...
Wszystko stało się tak łagodnie... "w łagodnym powiewie przychodzisz do mnie..."
A później wracałam do domu z A. i niczym jeden z pastuszków mówiłam Jej o spotkaniu z Panem... I jak za wspólnotowych czasów stałyśmy w mroźną noc, dzieląc się wiarą...
I choć od rana nadchodziły tylko smutne wieści... choć serce boli mnie teraz i w kącikach oczu czają się łzy... jest we mnie wciąż radość ze Spotkania z Emmanuelem... radość pełna ufności, że On wysłucha tych wszystkich intencji, które przepełniają w tej chwili moje serce... że pochyli się z Miłością nad każdym człowiekiem, któremu w tych dniach jest bardzo ciężko...
Jezu, ufam Tobie !
0 komentarze:
Prześlij komentarz