wtorek, 11 listopada 2003

Lekcja pokory


Miała naście lat. Od kilku już lat była we wspólnocie. Miała swój rytm: szkoła, dom, Kościół. Było jej dobrze. Wreszcie była szczęśliwa.
Tylko lekarze mówili coś o operacji. Że jeśli się jej nie podda, to niedługo wyląduje na wózku inwalidzkim. Bała się tego, ale nie chciała już żadnych operacji. Rodzice nie chcieli jej zmuszać. Miała już tyle lat... do niej należała decyzja. A ona nie chciała.
Pewnego dnia dowiedziała się o wszystkim Siostra, liderka jej wspólnoty. Nic nie powiedziała, tylko zamyśliła się głęboko.
Jakiś czas później było czuwanie w kościele. Ona klęczała blisko ołtarza, śpiewała. W pewnym momencie podeszła do niej Siostra. Powiedziała jedno zdanie: "A czy ty pytałaś Jezusa, czy On nie chce tej operacji ?" Świat zawirował. Oczywiście, że nie pytała. Teraz też nie musiała pytać. Już wiedziała. ON chciał.
Miesiąc później była na wizycie kontrolnej w szpitalu. Oczywiście wypłynął temat operacji. Ale ona nie chciała o tym słuchać. Powiedziała: nie. Gdy wyszła z budynku szpitala, poczuła, że nie może tak odejść. Stanęła i rozpłakała się... i zawróciła.
Czekając na wezwanie na oddział, zastanawiała się dlaczego tak musi być, czemu ma służyć to doświadczenie. Doszła do wniosku, że Jezus jej tam potrzebuje, że widać ma świadczyć o swojej wierze, ma nawracać....
Gdy trafiła już na oddział, mówiła o swojej wspólnocie i swoim byciu z Jezusem, dużo czasu spędzała w szpitalnej kaplicy. Brakowało jej codziennej Eucharystii i wspólnotowych spotkań, ale radziła sobie. Przecież Jezus chciał, żeby tu była.
Później była operacja, błąd lekarzy i fatalne jego skutki. Zakażenie i wiele tygodni z gorączką. Kroplówki, zastrzyki, tabletki. Wiele nocy przestała przy łóżku, bo ból nie dawał się położyć. Później już leżała pomimo bólu, bo nie miała siły stać ani siedzieć. Bała się rozstań z Rodzicami, bo... po prostu bała się.
Nie było już modlitwy porannej i wieczornej, bo dzień zlał się z nocą. Nie było już modlitw w kaplicy. Tylko ksiądz raz w tygodniu przychodził z Komunią św. Raz, gdy pominął jej salę, płakała cały dzień... bo to już był jedyny Pokarm, który dodawał jej sił...
I był taki dzień (a może to była noc ?)... Leżała z wysoką gorączką, a światło szpitalnych jarzeniówek wwiercało się w jej mózg. Łzy płynęły po zapadniętych policzkach, a usta szeptały: "Ja już nie mogę. Jezu, ja już nie mogę. Zabierz mnie stąd, bo ja już nie wytrzymam".
A przy łóżku siedziała pielęgniarka. Trzymała ją za rękę, gładziła po włosach i szeptała do ucha: "Nie bój się. On jest przy Tobie. On Ci pomoże. Pamiętasz jak mówiłaś, że Go kochasz ? On też bardzo Cię kocha i nie zostawi Cię nigdy. Uchwyć się Jego dłoni"...

Gdy już było lepiej, gdy spadła gorączka i zakażenie zostało opanowane... zrozumiała, że to całe doświadczenie nie było po to, by przybliżyć innych do Chrystusa... Ono było po to, by ona sama się do Chrystusa zbliżyła... i po to, by zrozumiała, że cała moc świadectwa od Niego pochodzi... że nie własną siłą człowiek nawraca innych... że tylko On to może uczynić przez nas...


0 komentarze:

Prześlij komentarz