czwartek, 27 listopada 2003

Córka marnotrawna...

"Powiedział też: «Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: "Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada". Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników. Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: "Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem". Lecz ojciec rzekł do swoich sług: "Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się". I zaczęli się bawić." 

(Łk 15,11-24)


Od kilku dni pochylam się nad tekstem przypowieści o synu marnotrawnym...
Jest to jakby trochę "wymuszone", bo związane z wykładem, który mam powiedzieć za kilka dni...
ale staram się, by było to przede wszystkim z pożytkiem duchowym dla mnie... bo przecież to nie jest zwykły tekst, ale Słowo Boże...

patrzę na postać syna, na postać ojca...
patrzę na swoje życie, patrzę na Ojca...
tak łatwo mi odejść... zabrać wszystko... roztrwonić...
tak trudno mi przyznać, że zawsze, gdy sama chcę meblować swoje życie... to wszystko się rozsypuje...
a ja zostaję w bagnie własnych grzechów, słabości, pożądliwości...
tak trudno zdecydować się na powrót...
tak ciężko przyznać się przed sobą samą, przed Tobą do błędu...
a to jedyna droga, najlepsza droga !
bo Ojciec wciąż czeka, wygląda, nie może się doczekać...
wybiega na spotkanie, rzuca się na szyję, całuje...
obdarza darami, przywraca utraconą pozycję, godność...

do mnie należy decyzja:
czy zostanę w swoim bagnie...
czy wrócę do domu Ojca, przyznając się do grzechu...
Ojciec wciąż czeka, chcąc okazać mi swoją miłosierną miłość...

0 komentarze:

Prześlij komentarz